Info
Po długich poszukiwaniach i licznych rozmowach, 16 czerwca 2006 roku w Radzie Miejskiej Wrocławia zapada decyzja o przebudowie i adaptacji przestrzeni historycznego budynku przy ul. Widok 7 na potrzeby funkcjonowania Centrum Sztuki WRO. Istniejąca od 1989 roku kuratorsko-artystyczna pozarządowa (nadal) inicjatywa WRO podejmuje wyzwanie prowadzenia stałej, całorocznej działalności programowej, edukacyjnej i wydawniczej w zakresie sztuki współczesnej.
W 2008 roku WRO otwiera nowy etap swojej historii. Dzieje się to w sposób niebanalny, rzucający wyzwanie schematom – wystawą dla dzieci (i nie-dzieci), która do dziś pozostaje niekwestionowanym, podróżującym po całym świecie hitem opisywanym w podręcznikach pedagogicznych i prezentowanym na konferencjach jako unikalna praktyka nowoczesnej instytucji artystycznej.
W 2018 roku, 10 lat po otwarciu, Interaktywny Plac Zabaw powraca do Centrum Sztuki WRO w nowej odsłonie zatytułowanej SYGNAŁY. O dekadzie na Widoku, o tym pierwszym placu zabaw i instytucji artystycznej jako poligonie doświadczalnym prowadzonym przez fundację o statusie Organizacji Pożytku Publicznego rozmawiam z Violą i Piotrem Krajewskimi.
Otwarcie Centrum Sztuki WRO przy ul. Widok 7 miało miejsce w roku przestępnym: 29 lutego 2008 roku. Czy ta wyjątkowa data jest dziełem przypadku, czy starannie ją zaplanowaliście?
Piotr Krajewski: Zaplanowaliśmy! Na początku roku 2008 otrzymaliśmy informację, że budynek jest gotowy. Od razu stwierdziliśmy, że 29 lutego to fantastyczna data.
Viola Krajewska: Dlatego, że niemożliwa. Po latach funkcjonowaniu absolutnie nieregularnie, działaniu od projektu do projektu, od festiwalu do festiwalu, a potem od Biennale do Biennale, pomiędzy z różnymi wystawami i projektami w Polsce i za granicą, odczuwaliśmy potrzebę powołania galerii ze stałą, regularną działalnością dla publiczności. Starania trwały bardzo długo i wydawało się, że nie zostaną zwieńczone powodzeniem. Dlatego w pewnym sensie stała siedziba Centrum Sztuki WRO pozostawała w sferze fantazji przez długie lata.
PK: Zaczęliśmy je mniej więcej w połowie lat 90. No i 12 lat później się udało. Do tej pory zrealizowaliśmy właściwie wszystko, mieliśmy wszystkie doświadczenia związane z organizacją i realizacją przeróżnych projektów, za wyjątkiem zwykłej codziennej działalności.
VK: I to dopiero było fantastyczne.
PK: Stanęliśmy trochę tak, jak na początku nowej drogi życia. Więc super jest zacząć taką nową drogę z taką niemożliwą datą.
Nowa droga życia, ustatkowanie i w konsekwencji pojawiają się dzieci. Centrum Sztuki WRO zainaugurowało swoją działalność wystawą Interaktywny Plac Zabaw (IPZ). Dlaczego zdecydowaliście się otwierać instytucję projektem skierowanym do najmłodszych?
VK: Bo lubimy trudności i lubimy rozwiązania nietypowe. Oczywistym byłoby sięgnięcie po któregoś z wielkich artystów i zrobienie z tego dużego wydarzenia artystycznego. To zresztą miało miejsce jeszcze w 2008 roku, ale parę miesięcy później, myślę o projekcie Nam June Paik. Driving Media. Dużo bardziej ambitnym zadaniem wydawało nam się jednak pokazanie, do czego tak naprawdę takie centrum właściwie powinno służyć i czemu powinno być dedykowane. A powinno być dedykowane upowszechnianiu i edukacji, tworzeniu zupełnie nowego modelu otwarcia się na odbiorcę i bezpośrednią pracę z nim. Nasz rozwój szedł w parze z rozwojem nowej publiczności. Pozwoliliśmy sobie więc na wielopoziomowe wyzwanie. Sięgnęliśmy po absolutnie autorski projekt trójki wrocławskich artystów: Pawła Janickiego, Patrycji Mastej i Dominiki Sobolewskiej. Projekt nagrodzony później, w 2009 roku, statuetką wARTo. Merytoryczna warstwa wystawy była eksperymentem z dziedziny edukacji artystycznej. Były nim również pokazywane w ramach projektu interaktywne instalacje, wówczas całkowita nowość. Pojawiła się prototypowa formuła przewodników sztuki, którzy nie tylko pilnowali wystawy, ale przede wszystkim byli – i są – aktywnym elementem kontaktu publiczności z Centrum Sztuki WRO. Czuwali nad percepcją, pomagali widzom, byli cały czas obecni i pod ręką. Ta praktyka została z nami na stałe i doskonale sprawdza się przy wszystkich realizowanych przez nas projektach.
Przy IPZ pojawiła się okazja, by pokazać nowe technologie w kontekście edukacyjnym. Opowiedzcie więcej o samych interfejsach uczenia i doświadczania.
VK: Były to rzeczy z pogranicza interakcji, materialności i niematerialności, czyli bardzo podstawowe zagadnienia artystyczne. Zagadnienia taktylności, zagadnienia obrazu, również elektronicznego. Jednocześnie cała te elektronika miała warstwę ukrytą. Nie eksponowaliśmy tego, że to jest sztuka komputerowa, nie sugerowaliśmy, że w sztuce korzystającej z elektroniki i oprogramowania chodzi o gry. Chodzi o zabawę – tak – ale pojęcie gry zostało wyłączone z obszaru prezentacji. Chodziło o bardziej podstawowe pojęcia z zakresu sztuki, typu barwa, dźwięk, perspektywa, faktura czy interakcja. Również współdziałanie. Program IPZ zakładał, że ta nowa sztuka, nazywana przez niektórych sztuką komputerową, nie jest sztuką jeden na jednego: ja i mój komputer, mój tablet, mój ekran… Tylko jest wspólną sytuacją, w której możemy się razem bawić i im nas jest więcej, tym energia tej zabawy jest ciekawsza. Aż doszliśmy w 2015 roku do łączeń internetowych z Johannesburgiem i jednoczesnej zabawy z tą samą instalacją na różnych kontynentach. Wtedy pokazaliśmy, że można przenosić IPZ do internetu, ale też w nowy i oryginalny sposób.
PK: IPZ składa się z interfejsów, które angażują zmysły: wzrok, słuch, dotyk, ale też ruch, czyli naturalną motorykę człowieka. Oderwanie od tabletu, od komputera i myszki, wykorzystanie naturalnego ruchu pojawiło się oczywiście w grach i w interakcji softwarowej na szeroką skalę w późniejszym czasie, ale u nas miały miejsce jedne z pierwszych rozwiązań, które potem czasem przenosiliśmy zwrotnie do wystaw dla dorosłych. IPZ był po prostu całością, całością doświadczenia wystawy i sytuacji, przeżywanym podczas przechodzenia krok po kroku przez poszczególne stanowiska kolejnych instalacji.
Czyli nauka chodzenia w przestrzeni sztuki.
PK: Dzieci stawiały swoje pierwsze kroki w tej estetyce, ale często też dorośli uczyli się u nas chodzić. Okazało się, że stało się coś, czego nie zakładaliśmy na samym początku, że jak się robi projekt dla dzieci, to tak naprawdę robi się projekt rodzinny, a poprzez dzieci doskonale dochodzi się do wrażliwości dorosłych, którzy im towarzyszą. „Nie masz dziecka? Pożycz sobie i przyjdź na tę wystawę.” – napisał ktoś w komentarzu pod artykułem o IPZ. I to pokazało dalsze możliwości i dalszą ewolucję tego fajnego i swobodnego doświadczenia, które w żadnym wypadku nie jest kierowane tylko do dzieci. My wtedy po raz pierwszy przetrenowaliśmy, że dobry projekt dla dzieci jest też fantastycznym projektem dla dorosłych.
VK: Dzięki stałej współpracy z jednym z twórców IPZ, Pawłem Janickim, który jest specjalistą od reżyserii interakcji, nauczyliśmy się przenosić te kumulatywne doświadczenia z poligonu wystawy dla dzieci na wystawy – powiedzmy – dla dorosłych. Okazało się też, że w drugą stronę, te „dorosłe” wystawy, jeśli zadbać o odpowiednią relację, mogę być interesujące i wciągające też dla młodszej publiczności. IPZ pozwolił nam na swego rodzaju badania z zakresu motoryki, ruchu, percepcji, zachowania, typu odbiorów. I to są doświadczenia, z którymi idziemy dalej i już trochę w innym gronie, ale wciąż z Pawłem Janickim.
W postaci SYGNAŁÓW?
VK: Między innymi. To projekt, który kontynuuje zapoczątkowane przez oryginalny IPZ eksperymenty. Przy okazji SYGNAŁÓW idziemy dalej, włączając do programu zupełnie nowe instalacje powstałe również poza WRO. Magdalena Kreis opracowała całkowicie nową wystawę, która jest rozwinięciem myślenia o dużym, dobrze skomponowanym koncepcyjnie, scenograficznie i narzędziowo projekcie dla dzieci. SYGNAŁY znów idą w poprzek pewnych oczywistości w dziedzinie sztuki dla młodego odbiorcy.
PK: W ciągu tych 10 lat, które minęły od otwarcia Centrum Sztuki WRO, przedefiniowano tę tak zwaną edukację artystyczną. To przestało być przedszkole. Formy edukacyjne zastąpiły pełnoprawne formy artystyczne. My byliśmy absolutnie na samym początku tego rodzaju myślenia, nawet jeśli nie wszystko zaczęło się od nas, to na pewno bardzo dużo nastąpiło dopiero po nas. Nie korzystaliśmy z ustalonych wzorów, my te wzory sami sobie ustanowiliśmy. Teraz, przy okazji SYGNAŁÓW też myślimy poza schematem, wyłączając kolor z obszaru prezentacji sztuki dla dzieci.
VK: Jest jeszcze jedna ważna sprawa, która wynikła z tego eksperymentalnego doświadczenia poważnej i dużej wystawy adresowanej teoretycznie do dzieci. To hasło Małe WRO, które od lat towarzyszy Międzynarodowemu Biennale Sztuki Mediów WRO. Pamiętajmy, że 10 lat temu, kiedy powstał IPZ, nie było czegoś takiego jak Mała Warszawska Jesień, czy Mały Festiwal Form Artystycznych. To nie znaczy, że nie było imprez dedykowanych dzieciom, ale duże, solenne, dorosłe festiwale artystyczne na pewno nie podnosiły tego aspektu, albo był on tam w ogóle nieobecny. Natomiast obecnie zauważenie małego odbiorcy jest rzeczą, bez której żadna szanująca się impreza nie ma prawa się odbyć. I przypuszczam, że dołożyliśmy do tego swoją skromną cegiełkę.
Chodzenie pod prąd nie jest jednak tak łatwe, jak może się wydawać… Zwłaszcza, jeśli chodzi o kwestie edukacji.
PK: Kiedyś, starając się o grant – chyba w roku 2007 – otrzymaliśmy informację, że IPZ oceniono merytorycznie jako projekt nienadający się dla dzieci – z argumentacją, że dzieci nie zaakceptują takiej formy, że ich maksymalny czas skupienia wynosi 5 minut.
I co na to dzieci?
VK: Dzieci chyba jednak tej argumentacji nie znały (śmiech), dlatego oceniły ten projekt po swojemu – po prostu entuzjastycznie. W 10-letniej karierze IPZetu wystawę zobaczyło ponad 300 tys. widzów. Prezentowaliśmy ją w 10 różnych państwach. I to mówi samo za siebie. Prawdą jest, że my się nie czujemy ekspertami, my się czujemy eksperymentatorami. Bardzo nas cieszy pozytywna opinia specjalistów, która potwierdza i umacnia wartość projektu. Ale niemniej jednak, w tym wypadku, pierwszymi i najważniejszymi ekspertami są dzieciaki.
rozmawiała Dagmara Domagała